Schorowana turystka z Warszawy otrzymała mandat na kwotę 250 złotych za złamanie przepisów. Nie zgadza się jednak z decyzją strażników miejskich z Iławy. Jej auto zatrzymało się tylko na moment na chodniku przed Biedronką, by mogła ona swobodnie wsiąść z zakupami do samochodu. Kobieta nie zapłaciła mandatu. Zapowiada, że odwoła się do sądu.
Iławska Biedronka przy ulicy Wyszyńskiego nie ma solidnego parkingu dla zmotoryzowanych klientów. Elżbieta Gebler, mieszkanka Warszawy, która obecnie wypoczywa nad Jeziorakiem, wraz z córką przyjechała po sprawunki do marketu.
WARA NA CHODNIK
Kobiety, stojąc przy kasie w Biedronce, zadzwoniły z telefonu komórkowego, by ich kierowca podjechał bliżej drzwi sklepu.
– Ja rozumiem, że stoją tam pachołki i nie wolno wjeżdżać – tłumaczy pani Elżbieta. – Ale jestem kobietą bardzo chorą i moja córka także, więc telefonicznie poprosiłam zięcia, by podjechał jak tylko może najbliżej, bo mamy spore zakupy.
Mężczyzna wjechał na chodnik, łamiąc przepisy.
– On nie zdążył nawet dobrze podjechać, a już podeszli strażnicy z mandatem – mówi dalej kobieta. – Zanim go wypisali, usilnie błagałam, żeby tego nie robili, bo jesteśmy z córką osobami chorymi i nie możemy nosić ciężarów, a zięć, też schorowany człowiek, podjechał tylko, by odebrać nasze siatki. Nie było mowy o parkowaniu tam auta. Rozumiem, że przepisy i tak dalej, ale można chyba podejść do danej sytuacji w ludzki sposób. Strażnicy wypisali mandat w wysokości 250 złotych. Przyjęliśmy go.
Zanim jednak strażnik wręczył kierowcy mandat, uświadomił go, w których miejscach może parkować i wskazał wolne miejsca na parkingu.
– W momencie, kiedy podjechaliśmy pod Biedronkę, były wolne miejsca na parkingu – tłumaczy Mariusz Mackiewicz, funkcjonariusz Straży Miejskiej w Iławie. – Ten pan z własnej wygody nie dostosował się do przepisów.
GORSI OD ZWIERZĄT
– Do komendy w sobotę 24 kwietnia przyszły dwie panie, około godziny 13:30 – opowiada Andrzej Masica, komendant iławskiej Straży Miejskiej. – Były rozczarowane, że otrzymały mandat. Wytłumaczyłem spokojnie, że nie ma możliwości anulowania mandatu ani cofnięcia go. Poinformowałem, że jedyną możliwością jest rozłożenie go na raty. Jedna z kobiet, starsza pani, rozpięła bluzkę i zaczęła pokazywać swe rany po operacji serca. Tłumaczyła, że jest osobą chorą i to na jej prośbę zięć podjechał pod sklep. To nie zezwala jednak kierowcy samochodu na łamanie przepisów. Pod koniec rozmowy ubliżyła funkcjonariuszom, a także i mnie, więc zakończyłem rozmowę słowami, że nie mamy o czym dłużej rozmawiać. Panie wychodząc, odgrażały się, że pójdą do mediów i burmistrza.
– Przyjął nas w drzwiach – wyjaśnia z oburzeniem pani Elżbieta. – Jest to urzędnik państwowy i powinien zachować się godnie, poprosić do pokoju, a nie załatwiać sprawę na korytarzu. W pewnym momencie rozmowy, w której opisałam całą sytuację, zdenerwowałam się i powiedziałam: „Pana funkcjonariusze zachowali się, jak zwierzęta”. Ta wypowiedź oburzyła komendanta i pokazał nam drzwi. Wyprosił nas.
Kobiety nie dały za wygraną i po wcześniejszym umówieniu się trafiły do pokoju burmistrza Iławy. Tam odbyła się konfrontacja. Burmistrz, komendant i obie panie.
NA DYWANIKU
– Przedstawiłam całą sprawę. Burmistrz jedynie mi współczuł i kazał odwołać się do sądu – mówi kobieta.
Jarosław Maśkiewicz, burmistrz Iławy, wezwał Andrzeja Masicę. Przy tej rozmowie obecne były mieszkanki Warszawy.
– Komendant przyszedł już z jakąś notatką – tłumaczy Gebler. – Dodał też, że ubliżaliśmy strażnikom, którzy z nami rozmawiali pod Biedronką, a nasz samochód zatarasował cały chodnik. To jest kłamstwem. Tak nie było. Nieprawdą też jest, że zięć jako kierowca ignorował funkcjonariuszy. Był to moment, kiedy powinien wziąć insulinę i źle się poczuł, dlatego nie wysiadł z samochodu.
Innego zdania są funkcjonariusze, którzy wypisali kierowcy w sobotnie przedpołudnie mandat.
– Kierowca auta spokojnie siedział w samochodzie i słuchał muzyki – mówi strażnik Mariusz Mackiewicz. – Zignorował nas. Nie wyszedł z samochodu. Poinformowałem go, że ma prawo odmowy mandatu, ale on drwiącym głosem odparł tylko: „Wypisuj, niech ci ulży”. Gdy podeszliśmy, samochód miał wyłączony silnik. Kierowca przejechał kilkanaście metrów wzdłuż chodnika, omijając pachołki. Za to według taryfikatora przysługuje mandat w wysokości 250 złotych i taki otrzymał.
CHCIAŁ W ŁAPĘ
Rozmowa w gabinecie burmistrza zakończyła się. Panie uważają, że mandat otrzymały nieprawnie i go nie zapłacą. Odwołały się sądu. Tak jak radził im to burmistrz Maśkiewicz.
– Zirytowała mnie jedna sytuacja w tej całej, nieludzkiej sprawie – wyjaśnia Gebler. – Podczas naszej rozmowy, jeszcze pod sklepem Biedronka, usłyszałam takie słowa z ust jednego z obecnych tam strażników: „Można to było inaczej załatwić”. Mogę jedynie domyślać się, że ten funkcjonariusz chciał po prostu „w łapę” i sprawy by w ogóle nie było. Jestem chorą kobietą, mam w 80% pozapychane żyły. Jak można być tak nieludzkim wobec drugiego człowieka!
Kończąc swą wypowiedź kobieta dodała: – Wrócę do Warszawy, to tam też nagłośnię tę sprawę. Opowiem, jak traktowani są w Iławie chorzy ludzie.
Funkcjonariusze Mariusz Mackiewicz i Tadeusz Ewertowski twierdzą, że jest to typowe pomówienie.
– Jeśli ta pani pozostanie przy swoich podejrzeniach, że chcieliśmy „w łapę”, to musi się liczyć z tym, że sprawa zostanie zgłoszona do prokuratora – mówią zgodnie strażnicy. – Jest to ewidentne pomówienie i oczernianie nas, a co za tym idzie, obrażanie funkcjonariusza państwowego. Taka sytuacja, o jakiej mówią obie panie, nie miała w ogóle miejsca.
Tekst i zdjęcia:
JOANNA MAJEWSKA
Elżbieta Gebler (po lewej) i Agnieszka Kacperek są oburzone działaniem iławskich strażników miejskich. Uważają, że są oni nieludzcy i bez serca, bo one, jako chore kobiety, nie dałyby rady zanieść zakupów do samochodu, dlatego też kierowca podjechał po nie pod same drzwi Biedronki, łamiąc jednocześnie przepisy.
Murzyni przestawili auto
Na ulicy Sobieskiego w Iławie, tuż obok Iławskiej Izby Gospodarczej, na chodniku pewien kierowca zaparkował auto. Przejechał samochodem ponad 30 metrów chodnikiem, wjeżdżając przez pobliskie przejście dla pieszych. Gdy podeszli do niego strażnicy miejscy, mężczyzna tłumaczył się, że zaparkował auto na parkingu, a w to właśnie miejsce samochód przenieśli mu czterej Murzyni i sam jest zszokowany.