Janusz Ostrowski: Gdzie są chłopcy z tamtych lat…
Po publikacji tekstu „UBecka mapa powiatu” wielu czytelników nie kryło swego rozczarowania brakiem takiej lokalnej listy lub choćby zamieszczeniem internetowego odnośnika do niej. Byli również tacy, którzy najwyraźniej nie zwrócili uwagi na nagłówek poniżej mojego tekstu i potraktowali umieszczony tam spis nazwisk jako listę iławskich współpracowników komunistycznej bezpieki – przekonując mnie, że na pewno ten czy inny na liście na sto procent nim był. Na nic się zdały moje protesty.
Czuję się zatem w obowiązku przypomnieć, że lista nazwisk jest całkiem współczesna i dotyczy obecnych radnych Rady Miejskiej w Iławie. Z tego co się mogłem zorientować, ta prawdziwa lista stała się przedmiotem dość szerokiego zainteresowania ze strony czytelników. Nie kryję, że swoje mógł zrobić mój tekst w Kurierze podsycając ciekawość wielu mieszkańców regionu iławskiego: „Panie Januszu, wy taką listę macie. Publikujcie, publikujcie nie czekając na wybory, niech ludzie wiedzą, co to za skurwysyny”. Zapewne taki czas nastąpi.
Zachęcam czytelników do masowej akcji nadsyłania na ręce redaktora naczelnego Kuriera petycji, które za pośrednictwem gazety będzie można przekazać do Instytutu Pamięci Narodowej w Olsztynie. Lokalna społeczność powinna być zainteresowana kim byli (i są nadal!) ludzie reprezentujący ich w samorządach różnego rodzaju. Przysłuchując się debatom sejmowych polityków, z ich strony podjęcia problemu lustracji raczej się nie doczekają. Czas wziąć sprawy w swoje ręce.
Znam wielu, którzy pokazywali ślady tamtej przeszłości. Ślady zapisane na nerce odbitej butem ubeka, czy zdrowiem straconym w kopalni, bo „życzliwy” doniósł, że słuchali radia „Wolna Europa”. Warto zapewne pomyśleć o Iławskim Instytucie Pamięci. Pamięci, której elementem będą ludzie i ich działanie w czasach PRL-u na terenie powiatu iławskiego. Jak działała bezpieka na tych terenach w okresie po 1945 roku i później w czasach skundlenia. Tyle z kronikarskiego obowiązku.
Właściwie tytuł tego felietonu miał brzmieć: „Burmistrz przemówił”. Przemówił w rozmowie Andrzeja Kleiny. Wywiadu, który dla śledzących meandry lokalnej polityki wnosi nie za wiele lub zgoła nic. Ta przemowa jest warta odnotowania już choćby z powodu, że miała miejsce. Co prawda przemówił nie TEN, ale TAMTEN burmistrz Iławy. Ten od początku kadencji w ogóle głosu nie zabiera lub zabiera na kolejnej rozprawie sądowej czy odpierając zarzuty, że nic nie robi albo, że prawa czy dobrych obyczajów nie łamie. Przemówił tamten, Adam Żyliński. Burmistrz Żyliński, choć nie wiem czy w polskich obyczajach tytuł „burmistrza” używa się dożywotnio. Jeśli nawet nie, to ryzykuję.
Ale… miało być o grubej kresce w Iławie… O chłopcach z tamtych lat… Dziś dojrzałych mężczyznach i niewiastach, za sprawą których iławska zmiana warty po roku 1989 nastąpiła. Z synami (córami) ubeków? Idzie o pewną dwuznaczność. Dwuznaczność, która tkwi nie tylko w archaicznych początkach Iławy po nowemu. O tej dwuznaczności warto pamiętać jeśli słowa Kleiny mają być czymś więcej niż retoryczną figurą stworzoną na potrzeby tekstu.
Jednostkowe doświadczenia Historii są może czymś znacznie bardziej istotnym niż z zadęciem pokazywane obchody rocznicowe np. w TV przy okazji świąt państwowych. Im bardziej państwowych tym mniej obywatelskich. Polityka nie może obejść się bez symboli (deklaracja-przynależność). Czy dla iławskiej społeczności ten pierwszy demokratycznie wybrany burmistrz jest symbolem czegoś zupełnie nowego? Czy z jego nazwiskiem – w piszącej się historii – zostanie skojarzony czas przełomu? Jakiejś iławskiej rewolucji? Jakiejś zmiany pokoleniowej? Zupełnie odmiennego stylu rządzenia? (z wizją, wciągającego mieszkańców w sprawy wreszcie swojego miasta). Rządzenia, którego efektem jest wiara w demokratyczne mechanizmy podejmowania decyzji, obsadzania stanowisk według kompetencji a nie partyjnej przynależności, bez nepotyzmu, prywaty, szemranych znajomości, wspierania lokalnych klik i kliczek?
Być może dla młodego iławskiego pokolenia Żyliński takim symbolem już jest. Czy jego przegrana w wyborach nie miała nic wspólnego ze zdawkowymi wypowiedziami na łamach prasy „za” czy „przeciw” referendum w sprawie odwołania obecnego włodarza miasta? Milczeniem, które przerwał wywiad Kleiny.
Ale – i jest to hipoteza, którą można empirycznie zweryfikować – demokratyczny wybór pierwszego niekomunistycznego burmistrza w roku 1990 był dla wielu iławskich środowisk podobnym policzkiem jak umizgi Kiszczaka do Wałęsy. A jego zaprzysiężenie było tyleż początkiem, co końcem symbolu. Końcem mitu, że nowe może się obejść bez starego. Zgoda na jego wybór nie miała nic wspólnego z ówczesnymi lokalnymi grupami interesów, że kwalifikowanie tej zmiany jako cynicznej należy traktować jako nadużycie. Że pozostawienie „przy życiu” ówczesnego partyjnego establishmentu było realizacją zasadą „dla dobra Iławy” niż czymś zgoła odmiennym. A pojawiające się od początku lat ‘90 „te same nazwiska” nie mają nic wspólnego z zawartym wówczas kompromisem przy jakimś iławskim okrągłym stole.
Jeśli siłą napędową solidarnościowej rewolucji lat ‘80 był motyw walki dobra ze złem, motyw oczyszczania przez wiedzę, czy powracającego cyklicznie „nowego porządku”, to wszystko były elementy, które tworzyły zbiorowy podmiot polityki, ułatwiły połączenie wizji tego, co się działo aktualnie, z pewną wizją przyszłości. Taką antypolityczną utopią państwa i społeczeństwa zorganizowanego podług tego samego systemu wartości. Ale tak konstrukcja nie mogła trwać długo. Rozpadła się jak domek z kart, a może wychodek…
Dla wielu ten dzień rozpadu mitu, upadku symbolu jest inny. Każdy sięgając do własnej pamięci bez trudu go wskaże. Wskaże dzień, w którym poczuł się jak „zbity pies”. Kiedy wydobył z siebie – „biała komuna”. Bo, czy chcemy tego czy nie, ludzie wciąż bardzo wyraźnie dostrzegają ciągłość faktyczną z PRL-em. Dostrzegają, choć wsparcie ich odczuć z rzetelną wiedzą nie zawsze idzie w parze. Nie chcemy zajrzeć za kulisy zjawisk społecznych. Tych lokalnych również.
Janusz Ostrowski