czyli demokratyczne bankructwo z wolnego wyboru
PIOTR TYMOCHOWICZ: iławski Nostradamus
Mocno proklamowana ostatnio demokracja, jakże dziewicza jeszcze w Polsce, ma niestety jedną podstawową przykrą własność: zakłada wyższość woli większości nad wolą i wyborem mniejszości (o woli jednostki nie wspominając). A poszanowanie woli i praw mniejszości jest w praktyce odwrotnie proporcjonalne do stopnia głupoty i regionalnej ciemnoty mas ludzkich.
Chcę w ten sposób powiedzieć, że im wyższy stopień debilizmu społecznego (przy całym szacunku dla debili z urodzenia), tym poszanowanie wszelkich inności będzie sukcesywnie maleć. Stąd trudno oczekiwać tolerancji i elementarnego szacunku do jakichkolwiek mniejszości wszędzie tam, gdzie decyduje większość. Raczej za bardziej naturalne i logiczne należy uznać zachowania ksenofobiczne, bezinteresowną zawiść, inaczej zwaną „piekłem polskim” oraz wszelkie negatywne stereotypy gloryfikujące nienawiść, poniżenie i zwykłą podłość ludzką.
Poza tym tak się dziwnie składa, że większość tak naprawdę nigdy nie ma racji. Gdyby było inaczej, to: * do dziś stąpalibyśmy po płaskiej ziemi wspieranej przez cztery spasione żółwie; do dziś byśmy się zaśmiewali z pomysłu, że po drugiej stronie globu ktoś mógłby chodzić do góry nogami; * bulwersowalibyśmy się z wielce haniebnej teorii, mówiącej o wspólnym małpy i człowieka pochodzeniu.
„Demokracja to rządy głupców” jak mawiali starożytni filozofowie. Czy to jednak demokracji wyłączna wina, że tak wiele chybionych i złych wyborów dokonujemy? Gdyby w istocie tak było, to wszędzie gdzie demokracja króluje mielibyśmy – podobne jak niedawno w Iławie – pożałowania godne wyniki wyborcze i nie mniej skutki tychże. A bywa różnie. Szczególnie gdy weźmiemy pod uwagę inne rozwinięte państwa demokratyczne. Podróżowałem wiele i jakoś nie słyszałem nic o „piekle” amerykańskim, włoskim, francuskim, niemieckim, szwedzkim czy czeskim nawet.
Odwiedzałem wiele małych miasteczek. Widziałem ludzi entuzjastycznie nastawionych i do siebie, i do życia. Gościnnych dla turystów. Dumnych z swojego burmistrza, który – niczym ksiądz ewangelicki – odwiedzał ich w domach nawet po wyborach. Widziałem burmistrzów i prezydentów (jakkolwiek utopijnie to zabrzmi) uczciwych po prostu, nie uwikłanych w żadne nędzne, żałosne i partykularne afery, nie nadymających się bufoniasto i nie wypinających się na własnych lub rywala wyborców. Widziałem ludzi z szacunkiem odnoszących się po wyborach do swoich przeciwników politycznych (mimo ostrej, często negatywnej kampanii wyborczej). I, w co może najtrudniej uwierzyć, widziałem ludzi otwartych na rzeczy nowe, nieznane. Takich, którzy nie spluwali z pogardą na gejów, nie żywili nienawiści do Żydów i innych nacji.
Dlaczego zatem pod względem naszej zaściankowej mentalności tak bardzo jesteśmy daleko w tyle? Czy rzeczywiście da się wszystko wytłumaczyć względami ekonomicznymi tylko? Myślę, że gdyby hipotetycznie ktoś chciał, używając odpowiedniego arsenału socjotechnik, rozbić jakiś naród, upodlić daną społeczność, pozbawić ją jakichkolwiek ram samozachowawczych, to najprościej byłoby to zrobić przez odpowiednie działania edukacyjne czy antyedukacyjne raczej. Wbrew pozorom nie potrzeba na to zbyt dużego wysiłku, ani inwencji twórczej.
Odpowiednio wcześnie zaplanowana indoktrynacja ludzi młodych statystycznie zawsze daje dobre rezultaty (tak jak całkowity brak takowej). Problem w tym, że teorie spiskowe, wbrew pozorom, nie tylko są absurdalne, ale i niczego nie wyjaśniają, służą zaś wyłącznie usprawiedliwianiu własnej głupoty i działań autodestrukcyjnych. Nikt, myślę, ani nas nie niszczy, ani nie specjalnie jest nami zainteresowany, bo sami najskuteczniej niszczymy siebie bez niczyjej pomocy. Widać to nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Nie ma na świecie chyba bardziej zwaśnionych środowisk, jak środowiska polonijne.
Brak indoktrynacji ideowej jest także pewnym szczególnym rodzajem „indoktrynacji atawistycznej”. Jeśli nie ma żadnych wzorców, żadnej idei, żadnego kreatywnego pomysłu na życie, jeśli polegną wszelkie autorytety, jeśli „jedyną myślą przewodnią” jest zwykłe zwierzęce przetrwanie i walka o swój własny byt, wtedy tym bardziej i tym silniej ujawnią się naturalne, instynktowne zachowania odziedziczone po naszych dawnych przodkach, choć nie mają one zbyt wiele wspólnego z honorem, poszanowaniem innych, czy nawet z elementarnym savoir vivr`em. Człowiek pozbawiony odpowiedniej edukacji, nie uczestniczący w żadnym sensownym procesie wychowawczym i pozostawiony sam sobie, będzie gorszy od pariasa w stadzie zaszczutych zwierząt. Tyle o mechanizmach, a teraz coś z życia i o braku edukacji właśnie.
Dochodzą do mnie drobne plotki z Iławy na temat dysput ulicznych: czy Tymochowicz to Żyd, czy nie Żyd? Wiedziony najgłębszą troską o prawidłowe doinformowanie społeczeństwa iławskiego uprzejmie donoszę, że Żyd ze mnie straszny. Z dziada i pradziada. Ale to niestety nie wszystko. Jestem w równym stopniu Żydem, jak i zatwardziałym Syjonistą podłym, ale i masonem o pięciu twarzach, jak i homoseksualistą z krwi i kości, recydywistą parszywym i cyklistą też (jestem fanem klubu Harley Dawidson).
Po wyjaśnieniu kwestii pochodzenia, preferencji seksualnych, i innych, chciałem się podzielić pewną refleksją. Otrzymałem bowiem ostatnio wielce wstrząsające zaproszenie – najpierw do komendy policji w Warszawie, potem do komendy iławskiej – w roli świadka w sprawie licznych rzekomych przestępstw wyborczych w Iławie.
Policjanci działają na zlecenie pani prokurator Elżbiety Tomaszewskiej, a ta chyba chce się przypodobać pewnemu znanemu powszechnie bankrutowi psychicznemu z Iławy, chwilowo pełniącemu ważną funkcję w tym mieście. Pytano mnie m.in. o pozwolenie na prowadzenie usług doradczych, marketingowych i szkoleniowych, a także o nazwiska i dane osobowe wszystkich tych z Iławy i Warszawy, którzy uczestniczyli w kampanii wyborczej. Odpowiadałem niezmiennie, że pies z kulawą nogą nie ma prawa wymagać w RP podobnych pozwoleń, ponieważ doradcą moim – z pełnym powodzeniem – może być mój kundel domowy. I nikomu nic do tego. A kto mi pomagał? Mam niestety bardzo słabiutką pamięć i jako żywo nie pamiętam.
Prokurator Tomaszewska obiecała mi więc ciągłe nękanie mojej skromnej osoby zapraszaniem na notoryczne przesłuchania do Iławy lub okolic – mimo, iż jedynym zdaniem, jakie usłyszy, jest to, że ja „wiem, że nic nie wiem”.
Wielce szanowny panie Jarosławie M. – chwilowo burmistrzu Iławy! Z całego serca proponuję, aby pan skupił się raczej na odpowiednim zatuszowaniu swoich nieuczciwych spraw (o których zresztą wiedzieliśmy w czasie kampanii wyborczej i uczciwie informowaliśmy o nich wyborców Iławy). Niech pan nie wciąga w to bagienko hipokryzji, obłudy i ośmieszania Bogu ducha winną panią prokurator Tomaszewską, która z pewnością marzy bardziej o wielkiej karierze, niż o bankructwie psychicznym. A przede wszystkim niech pan nie kompromituje swoich kolegów z SLD, którzy i tak już się za pana wstydzą.
Uwaga, uwaga sądy powszechne! Wszelkie podobieństwa wymienionych postaci do postaci rzeczywistych, analogie i skojarzenia w tekście są jak najbardziej zamierzone, celowe i świadome.
PIOTR TYMOCHOWICZ