Logo Kurier Iławski

Pierwsza strona
INFORMACJE
Opinie
Kurier Zdrowia i Urody
Papierosy
CENNIK MODUŁOWY
Ogłoszenia drobne
Ogłoszenia modułowe
Stopka
Wyszukiwarka
FORUM

INFORMACJE
Hulajnogi blokują miasto
Kto wreszcie zlikwiduje szlabany?
Kolejna porodówka zlikwidowana
Szef zapłaci za zmarłego pracownika
Koniec ery Adama Żylińskiego
Zabił ją narkotyk
Odeszła legenda sportu
Nie żyje Aleksandra Zecha
Iga Świątek i Agnieszka Radwańska polubiły Iławę
Droższe bilety autobusów miejskich
Czy ktoś kradnie nawet woreczki na psie kupy?
Paszport wyrobisz w Iławie!
Czy przewodniczący Brzozowski straci mandat?
Znany muzyk jazzowy oskarżony o pedofilię
Remont mieszkania ITBS. Chciałam tylko normalności.
Znaleziono zwłoki kobiety
Dziecko zmarło w Dzień Dziecka
Pierwsza sesja i już podwyżka zarobków burmistrza
Molestowanie sprzed lat
Podwójna tragedia motocyklistów
Więcej...

INFORMACJE

2004-05-28

Popił z bohaterem i złapali go


Jezioro na pograniczu wsi Duba i Wielowieś w gminie Zalewo. W marcu utonęło tam dwóch mężczyzn – wędkarzy. Po całej sprawie został na brzegu jeziora krzyż i... niesmak. JAN HAŁUSZCZAK jako pierwszy ruszył na pomoc tonącym. Jemu natomiast z pomocą przyszedł LUBOMIR SARABURA. Przygarnął zziębniętego mężczyznę i ogrzał. Po wypiciu kilku głębszych podwiózł do domu. Wracając został zatrzymany przez policję. Kilka dni temu sąd postanowił zabrać mężczyźnie prawo jazdy. Dołożył grzywną. Pomoc sąsiedzką okazała się zgubna.

W tej historii występuje dwóch mężczyzn: rencista Jan Hałuszczak mieszkaniec Duby, wieloletni listonosz oraz Lubomir Sarabura mieszkaniec Wielowsi, który prowadzi własne gospodarstwo rolne.

Obaj mężczyźni znają się od lat. Ja poznałam ich kilka dni temu. Czekali na mnie w domu pana Lubomira. Tam opowiedzieli to, co wydarzyło się w marcu tego roku na przyległym do obu wsi jeziorze.

BIEGŁ NA RATUNEK I SAM TEŻ TONĄŁ

Pierwszy zaczął opowiadać pan Jan: – Oglądałem telewizję – mówi Hałuszczak. – Było gdzieś z dwadzieścia minut po ósmej. Usłyszałem, że ktoś woła, że topią się wędkarze. Wyskoczyłem w koszuli, na dworze było wtedy bardzo zimno. Złapałem jakąś linę i kawał kija. Nie pamiętam nawet, jak znalazłem się na lodzie. Biegłem ile sił, by jak najszybciej dobiec i pomóc tym chłopom. Od mojego domu do miejsca, gdzie się topili, jest dobry kilometr.

Ludzie ze wsi powiadomili już pogotowie, policję i strażaków. Jednak na ich przyjazd pan Jan nie czekał. Biegnąc po lodzie słyszał syreny wozów ratowniczych.

– Byłem jakieś kilka metrów od nich – opowiada dalej. – Zauważyłem coś, jakby czapkę i przerębel i... wtedy pode mną załamał się lód. Sam zacząłem tonąć. Na górce zauważyłem strażaków. Biegli już na ratunek.

Strażacy wyciągnęli mężczyznę. On jednak nie poddał się. Dalej walczył o uratowanie wędkarzy. Teraz już jednak przy asekuracji ratowników.

– Udało mi się chwycić jednego, ale moje ręce zaczęły sinieć i nie dały rady go utrzymać – dodaje pan Jan. – Byłem cały siny. Zmarznięty. Wyciągnięto mnie na brzeg.

WYŻYMAŁ KOSZULĘ NA MROZIE

Pan Jan był cały siny. Zdjął z siebie mokre rzeczy i na mrozie (w tym roku zima trzymała do końca marca) wyżymał koszulę. Stał w samej bieliźnie. W tym momencie zajechała karetka pogotowia. Starszy pan podszedł do nich prosząc o aspirynę.

– Nie wiem, kto to był? – mówi Jan. – Może sanitariusz, albo lekarz. Powiedział, że nie da rady nagrzać karetki, bym się w niej rozgrzał. Poprosiłem więc o aspirynę. Dał mi dwie polopiryny.

W tej samej chwili na miejsce zdarzenia zajechał pan Lubomir. Jego łąka leży wzdłuż brzegu jeziora.

– Usłyszałem karetki, więc szybko wsiadłem w auto i pojechałem nad jezioro – opowiada Sarabura. – Moja łąka jest ogrodzona i trzeba było otworzyć bramę, jeśli nie dadzą rady dojechać do brzegu inną polną drogą.

Straż jednak sama otworzyła bramę i wjechała jak najbliżej mogła brzegu.

– Rozwalili mi tę bramę, ale jechali ratować ludzi – kiwa ze zrozumieniem głową Lubomir. – Zjechałem bliżej karetki. Wtedy zobaczyłem, że tam stoi Jan. Był strasznie siny. Nie mógł z zimna powiedzieć ani słowa. Podszedł do mnie lekarz i mówi: „Ma pan nagrzany samochód, to nich pan weźmie tego człowieka do środka”. Tak też zrobiłem.

Pan Lubomir nie patrzył jednak, jak jego kolega szczęka zębami. Włączył silnik, wycofał samochód i zabrał odważnego listonosza do swojego domu.

DALI SUCHE UBRANIA
I SZKLANECZKĘ NA ROZGRZEWKĘ

Grażyna, żona pana Lubomira, od razu przyniosła suche ubrania. Hałuszczak cały czas dygotał z zimna. Przebrał się i usiadł w fotelu.

– On był strasznie siny – mówi pani Grażyna. – Ubraliśmy go ciepło. Potem chłopy wypili sobie na rozgrzewkę po szklance wódki. Mężowi kilka dni wcześniej zdjęli gips z nogi, więc i tak nie pojechałby zawieźć pana Jana do domu. Mąż chodził jeszcze o kuli. Zrobiłam ciepłej herbaty i powiedziałam, że jak już Jan dojdzie do siebie, to sama zawiozę go do domu.

Tak też się stało. Obaj panowie siedli do auta, a za kółkiem pani Grażyna.

Jechali drogą, która prowadziła tuż obok miejsca zdarzenia. Tam zostali zatrzymani przez dziennikarzy telewizyjnych i policję.

POLICJA, PROKURATOR I WIELKA WPADKA

– Nie mogliśmy przejechać – mówi dalej Lubomir. – Zatrzymali nas i obstąpili jak muchy. Ktoś powiedział, że Jan musi złożyć zeznanie i porozmawiać z panią prokurator, która dojechała właśnie na miejsce tragedii. Wysiedliśmy z auta.

– Porozmawiałem z panią prokurator – mówi Jan. – Opowiedziałem wszystko po kolei. Niestety, utopili się. Widziałem na brzegu ich ciała w workach.

W tym samym czasie podjechali znajomi Saraburów. Mieli ważną sprawę i pani Grażyna odjechała z nimi pozostawiając swoje auto na drodze. Pan Lubomir został z kolegą.

– Kręciłem się wokół tych wozów strażackich, policyjnych i karetki – wspomina Sarabura. – Jan po chwili podszedł do mnie.

– Powiedziałem wtedy do Lubomira, że nie ma mnie kto zawieść i chyba wrócę do domu przez lód, bo drogą jest prawie 6 kilometrów – mówi Jan.

Na to Lubomir nie pozwolił. Złapał go za ramię i powiedział, że nie chce, by była trzecia śmiertelna ofiara.

– Co miałem robić? – pyta sam siebie Lubomir. – Nie dam człowiekowi się utopić! Żona zostawiła auto, więc włączyłem silnik i postanowiłem, że zawiozę Jana sam do domu. Miałem wypite, nawet sporo. Ale do cholery nie puszczę kolegi na zgubę, po śmierć.

Nikt też z obecnych tam osób nie zaproponował, że odwiezie bohatera do domu. Choć, jak mówią obaj panowie, była taka możliwość.

Pijany pan Lubomir wsiadł za kierownicę. Obok niego pan Jan. Droga do domu bohatera to tylko 6 kilometrów. Prowadziła jednak drogą asfaltową. Hałuszczak dojechał jednak szczęśliwie. Sarabura pożegnał kolegę i wracał do siebie.

– Wtedy, kilometr od mojego domu, zobaczyłem za sobą białe auto – mówi pan Lubomir. – Zajechało mi drogę i zatrzymali mnie. W środku była pani prokurator. Dwaj mężczyźni z nią to chyba byli policjanci. Kazali mi od razu wysiąść. Wezwali radiowóz, a ten zawiózł mnie na iławską komendę. Samochód z drogi zabrała do domu żona.

– Przyjechali do mnie do domu. Kazali wziąć prawo jazdy, bo zatrzymali męża za prowadzenia auta po alkoholu, a ja mam sprowadzić samochód – tłumaczy pani Grażyna.

ZABRALI PRAWO JAZDY NA 3 LATA

– Na komendzie kazali mi dmuchać w alkomat – opowiada Sarabura. – Nie przeczyłem, że wypiłem. Miałem 2,5 promila alkoholu w wydychanym powietrzu. Opowiedziałem policjantom, jak doszło do tego, że siadłem za kierownicą. Niestety w zeznaniu, jakie składałem, nie ujęli tego. Zabrali prawko od razu. Policjant dodał tylko, że nie muszę się przed nim tłumaczyć, że będę to robił w sądzie, bo tam trafię.

W kilka dni po całym zajściu pan Jan i Lubomir składali raz jeszcze zeznania.

– Jak ja się teraz mam czuć przed Lubomirem? – mówi z żalem pan Jan. – On zrobił dla mnie wiele. Ubrał w suche rzeczy, nakarmił i ogrzał. Skazali go za dobre serce. Za to, że odwiózł mnie do domu. Było mi iść przez ten lód do domu, chłop nie byłby teraz skazany.

Sąd w Iławie na posiedzeniu bez udziału stron postawił w stan oskarżenia Lubomira Saraburę, za to, że „w 17 marca na trasie Boreczno-Wielowieś pod wpływem alkoholu kierował pojazdem mechanicznym”. Sąd przyjął, że na podstawie zgromadzonych dowodów wina oskarżonego i okoliczności popełnienia czynu nie budzą wątpliwości. Uznano go winnym za popełnienie zarzucanego mu czynu, który kwalifikuje się jako występek z art.178 paragraf 1 Kodeksu Karnego.

Wyrok nakazowy w imieniu RP z dnia 4 maja 2004 roku mówi, że Lubomir Sarabura musi także zapłacić grzywnę w wysokości 1.400 złotych, a także ponieść koszta sądowe – 140 złotych i wpłacić 100 złotych na konto iławskiego szpitala. Oprócz tego otrzymał zakaz prowadzenia pojazdów mechanicznych na trzy lata.

– Jedno, co mogę, to jeździć ciągnikiem po polu – kończy pan Lubomir. – Ale za co mam też ponosić te koszta sądowe? Mnie na sali w ogóle nie było. No tak, oni byli i trzeba za siedzenie im zapłacić.

ODWOŁAŁ SIĘ OD WYROKU

Sarabura nie zgadza się w wyrokiem. Złożył już odwołanie. Domaga się szerszego i bardziej dokładnego zbadania całej sprawy. Chce także, by zeznawali jego świadkowie. Chce też przed ławą sędziowską wyjaśnić, dlaczego wsiadł za kierownicę w stanie nietrzeźwości.

– Mówią, że w Polsce panuje znieczulica – mówi rozżalony pan Lubomir. – Sama pani widzi, weź pomóż komuś, to dostaniesz zaraz wyrok. Mogłem Jana nie odwozić, mogłem go puścić przez lód, mógł się utopić. Ale ja głupi chciałem dobrze i teraz mam. Sąd na karku i wyrok.

PALĄ SIĘ ZNICZE

Niedawno do państwa Sarabura przyjechała córka jednego z topielców, który zginał 17 marca w wodach jeziora. Poprosiła, by zaprowadził ją na miejsce, gdzie wyłowiono zwłoki jej ojca. Tam kobieta zapaliła znicz i ustawiła krzyż. Podziękowała także panu Janowi za próbę ratowania ojca. Dodała, że nie wybaczyłaby sobie, gdyby woda pochłonęła i jego.

JOANNA MAJEWSKA


Mówi pogotowie

NIKT MU LEKÓW NIE DAWAŁ

– Nie chciał od nas pomocy – mówi Dorota Witkowska kierownik iławskiego pogotowia ratunkowego. – Byłam obecna przy tym zdarzeniu. Mężczyzna, który ratował tych dwóch mężczyzn, pod którymi załamał się lód na jeziorze, odmówił naszej pomocy. Powiedział, że czuje się dobrze. Nikt też z obecnej tam ekipy ratunkowej nie podawał mu żadnych leków, o których wspomina ten pan. On był tylko zziębnięty, więc zaproponowaliśmy mu, żeby jak najszybciej zdjął z siebie mokre ubrania i poszedł się ogrzać. Ten pan jeszcze jakiś czas rozmawiał ze strażakami. Ekipa ratunkowa, a także ja byliśmy zajęci reanimacją jednego z wyłowionych mężczyzn.


Mówi policja

KOLEŻEŃSKA PRZYSŁUGA

– Pijany kierowca jest zawsze zagrożeniem dla innych uczestników dróg – mówi podinspektor Jerzy Kądziela z iławskiej policji. – Mężczyzna ten wiedział sam, na co się decyduje, siadając pod wpływem alkoholu za kierownicą. Nie było to bezpośrednie ratowanie życia, ale zwykła przysługa, jaką zrobił koledze po fakcie. Moim zdaniem sąd nie miał podstaw do złagodzenia kary. Ten człowiek popełnił przestępstwo.




Wielowieś gm. Zalewo. Historia z morałem:
Jeśli wypiłeś, nie pomagaj bliźniemu. W marcu tego roku
na jeziorze w okolicy wsi utopiło się dwóch wędkarzy.
Jan Hałuszczak (po prawej) ruszył wędkarzom na pomoc.
Pod nim także załamał się lód. Lubomir Sarabura
przypadkiem „wplątał” się w całą historię. Gdyby ekipy
ratunkowe nie zaparkowały na jego polu, nigdy
nie zostałby oskarżony za jazdę po pijanemu:
– Podobno w Polsce panuje znieczulica – mówi
rozżalony. – Sama pani widzi, weź pomóż komuś
to dostaniesz zaraz wyrok.

  2004-05-28  

Z komentarzami zapraszamy na forum
Wróć   Góra strony
106454315



REDAKCJA:
redakcja@kurier-ilawski.pl


Zaproszenia: co, gdzie, kiedy?
informator@kurier-ilawski.pl


Biuro Ogłoszeń Drobnych:
ogloszenia@kurier-ilawski.pl


Biuro Reklamy:
reklama@kurier-ilawski.pl


Kronika Towarzyska:
kronika@kurier-ilawski.pl






Pierwsza strona | INFORMACJE | Opinie | Kurier Zdrowia i Urody | Papierosy | CENNIK MODUŁOWY | Ogłoszenia drobne | Ogłoszenia modułowe
Stopka | Wyszukiwarka | FORUM | 
E-mail: redakcja@kurier-ilawski.pl, reklama@kurier-ilawski.pl, ogloszenia@kurier-ilawski.pl
Copyright © 2001-2024 - Kurier Iławski. Wszystkie prawa zastrzeżone.