Pracownice poradni wystawiały przerabiane zaświadczenia dla dzieci z zaburzeniami dyslektycznymi. Za swoje usługi przez ponad 6 lat pobierały po kilkadziesiąt złotych od badania. Wszystko to odbywało się pod kontrolą ówczesnej dyrektor poradni. Prokuratura jednak śledztwo umorzyła ze względu na „znikomą szkodliwość społeczną czynu”.
Barbara B. i Elżbieta L. przebadały w swym prywatnym gabinecie w Iławie wiele dzieci z zaburzeniami dyslektycznymi (głównie mające problemy z czytaniem i pisaniem). Za każdą wystawioną opinię potwierdzającą zaburzenie pobierały od 50 do 80 złotych. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że obie kobiety wystawione prywatnie opinie przerabiały i pieczętowały pieczęcią państwowej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej w Iławie – bo tylko i wyłącznie takie wtedy honorowane były w szkołach!
Dzięki państwowemu zaświadczeniu uczeń był w szkole, w danym zakresie, traktowany ulgowo. Opinia poradni pomagała też w zaliczaniu egzaminów wstępnych do innych szkół.
Proceder pieczętowania prywatnych opinii państwową pieczęcią dział się za wiedzą ówczesnej dyrektor poradni – Barbary T. Jest ona żoną Stanisława T., wieloletniego szefa iławskiej prokuratury (odwołanego z tej funkcji w 2000 roku, jako byłego współpracownika tajnych służb PRL), dziś nadal w zawodzie – prokuratora Prokuratury Okręgowej w Olsztynie. Prawdopodobnie z tego powodu, na wniosek iławskiej prokuratury, Prokuratura Okręgowa w Elblągu zleciła prowadzenie śledztwa sąsiedniej Prokuraturze Rejonowej w Nowym Mieście Lubawskim.
– Obie panie początkowo wynajmowały pomieszczenia poradni na prywatne gabinety, potem już nie – mówi Marcin Perliński, asesor nowomiejskiej prokuratury, który nadzorował dochodzenie. – Nigdy nie przyjmowały pacjentów w godzinach pracy. I to było dla mnie najważniejszym celem umorzenia sprawy.
NIEWIELKIE STAWKI?
Z Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej przy ul. Andersa w Iławie korzystają dzieci z terenu całego powiatu iławskiego. Rocznie przez placówkę przewija się ich kilkaset.
– Dzieci musiały oczekiwać na badania nawet do dwóch lat – mówi dalej Perliński. – Ważne było, by orzeczenie o zaburzeniach dziecka wykonać w odpowiednim czasie, na przykład przed egzaminami do gimnazjum. Rodzice zaczęli zatem naciskać i dopytywać się w sekretariacie poradni o prywatne gabinety. Za wykonaną opinię płaciły niewielkie stawki (50-80 złotych – przyp. red.).
Specjalistki, wiedząc o tym, że w szkołach jest honorowane tylko i wyłącznie zaświadczenie z państwową pieczęcią poradni, zaczęły więc „kombinować”.
Dyrektor T. wydała polecenie, by archiwizować wszystkie wystawione badania, nawet te z prywatnych gabinetów i tworzyć tzw. historię dziecka. Zezwoliła także, by „prywatne” decyzje opatrywać pieczęcią państwowej poradni. Czasem opinie były też od nowa przepisywane przez sekretarkę poradni.
NA PROŚBY RODZICÓW
Jak przerabiano dokumenty z prywatnych na państwowe? – W czasie kserowania zakrywano kartką miejsce z pieczęcią prywatnego gabinetu, a potem przystawiano pieczęć poradni państwowej – tłumaczy asesor Perliński. – Nie widzę tu jednak znamion przestępstwa, ponieważ wszystkie te opinie były w archiwum poradni. Wszystkie też po przeprowadzonym śledztwie tam powróciły.
Pod przerabianymi opiniami podpisywała się imiennie dyrektor T., tym samym przekraczając, zdaniem prokuratury, swoje uprawnienia. Jednak dalej w uzasadnieniu umorzenia śledztwa można przeczytać:
„Należy zauważyć, że decyzja dyrektora związana była z prośbami kierowanymi do niej od rodziców badanych prywatnie dzieci, ponieważ przedkładane przez nich do szkół opinie z prywatnych gabinetów nie były honorowane”.
Przesłuchiwani pracownicy poradni twierdzili, że kierowali się jedynie dobrem dziecka, a nikogo do zlecania prywatnych badań nie nakłaniali. Prokuratura dała temu wiarę.
– Występuje tu znikoma szkodliwość społeczna, nie mająca znamion przestępstwa i tym samym nie można jej nazwać czynem karygodnym – uzasadnia asesor.
JAK SPRAWA WYSZŁA NA JAW
Barbara B. obecnie jest na zwolnieniu lekarskim. Zaczęła chorować z dniem, kiedy zaczęły się podejrzenia związane z jej pracą. Elżbieta L. i dyrektor Barbara T. są już na emeryturze.
– W momencie, gdy do pracujących obecnie nauczycielek w poradni trafiły „nietypowe” dokumenty, czyli opinie wystawiane przez prywatne gabinety, zaczęły się podejrzenia. Zgłosiliśmy sprawę do prokuratury – komentuje całą sprawę Aleksandra Skubij, wicestarosta iławski. Pod starostwo właśnie podlega poradnia. – Takie zdarzenia nie mogą mieć miejsca. Będziemy uczulać na takie zachowania wszystkich obecnych pracowników poradni. Choć znamiona występku, jak określił to prokurator, są znikome, jest to niedopuszczalne.
PODRABIAĆ CZY NIE?
Tydzień temu opisaliśmy sprawę jednego z radnych gminy wiejskiej Iława, który straci mandat za podżeganie żony, by podpisała się za męża na pewnym dokumencie. Jak poinformował nas radny, ów mąż, za którego podpisała się żona, sam ją o to poprosił.
Skończyło się na tym, że radnego uznano za winnego popełnienia przestępstwa fałszowania dokumentów i ukarano grzywną. Niebawem z mocy prawa radny swój mandat straci.
Czy ten czyn – zakończony wyrokiem – nie jest o wiele bardziej błahy od opisanej wyżej sprawy podrabianych dokumentów?
– To typowe oszustwo – komentuje sprawę radnego Marcin Perliński. – Wszystkim jest znana sprawa posłanki Renaty Beger. Każdy, kto kwituje odbiór np. przesyłki poleconej swoim nazwiskiem, a nie jest ona adresowana do niego, popełnia przestępstwo. Między sprawą radnego, a pań z poradni, jest jednak duża różnica. W mojej ocenie stopień szkodliwości społecznej był znacznie mniejszy w przypadku przerabiania dokumentów z „prywatnych” na „państwowe”, niż w przypadku przyszłego radnego. Te panie nie skorzystały w żaden sposób. Nie prowadziły prywatnej praktyki w godzinach pracy, wykorzystując do tego państwowy lokal i pomoce dydaktyczne. To właśnie zaważyło na mojej decyzji o umorzeniu śledztwa.
JOANNA MAJEWSKA
Zamiast komentarza
Jako rodzice nie pomoglibyście?
O sprawie iławskiej poradni rozmawialiśmy z zorientowaną osobą „branży pedagogicznej” w Iławie (prosi o niepodawanie personaliów):
PEDAGOG: – Co do poradni zmieniły się ostatnio przepisy.
KURIER: – To znaczy?
– Szkoły już honorują opinie z prywatnych gabinetów. Wtedy, kiedy te panie pracowały, należało honorować tylko opinie z poradni państwowej. Teraz jest inaczej, uwzględniają również z prywatnej.
– Jak środowisko pedagogiczne ocenia tę sprawę?
– Mogę mówić za siebie. Uważam, że one chciały pomóc dzieciom, nie widzę w tym nic złego, tym bardziej, że wtedy dzieci czekały na badanie przeszło dwa lata.
– Ale rodzice za to płacili! To nie jest łapówka?
– Być może, ale gdyby wasze dziecko było wyraźnie dyslektykiem, to jako rodzice nie pomoglibyście mu?
– Fakt, że rodzice chcieli płacić, nie usprawiedliwia tych, co brali. Pracownice poradni brały pieniądze od jednych, zaś tym, co nie dali, kazały czekać latami w kolejce. Prawda?
– Tu się zgadzam. Płacił ten, kogo było stać.
– Czy lekarz leczący lepiej za łapówkę w państwowym szpitalu, przystępujący szybciej do operacji, zapewniając lepszą opiekę „opłaconemu” pacjentowi, też robi to dla dobra tego pacjenta?
– No jasne, że nie. Przynajmniej nie tylko... Gdybyście znali sytuację od mojej strony, patrzylibyście jednak na to inaczej...
– Czyli jak?
– No bo nawet ci biedni mieli na to pieniądze... Winna moim zdaniem jest procedura oczekiwania na badanie. Teraz na szczęście kolejki w poradni są o rok krótsze.
– Dlaczego teraz czekanie trwa o połowę krócej?
– Bo ktoś inaczej pomyślał. Ten ktoś to pani Regina Gil, której już nie ma w poradni (Regina Gil po pani T. z nadania starosty objęła funkcję dyrektora poradni – przyp. red.).
– A może dlatego kolejka się skróciła, bo kobiety podejrzane w sprawie podrabianych zaświadczeń już w poradni nie pracują?
– Niewykluczone.