Leszek Olszewski
Każde małe i średnie miasto sięgające aspiracjami powyżej miana dziury winno moim zdaniem dołożyć priorytetowo starań, by rdzenni jego mieszkańcy nie padali masowo z nudów. Obojętnie czy leży ono na atrakcyjnym czy też jałowym punkcie mapy z punktu widzenia turystycznego. Przyjezdnym bowiem łatwiej popstrykać fotki nad byle skwerem, niż tubylcom na co dzień na nowo go odkrywać...
Byłem kiedyś w Tykocinie na Podlasiu, gdzie do II wojny mieszkało kilka tysięcy Żydów, potem niemal co do sztuki zgładzonych przez SS w dwa dni sierpnia 1941 roku. Prawie 400 lat ich historii zamknęło się w 48 godzin, dlatego ciągnie tam wielu ciekawych zobaczenia wiejskich domków z gwiazdami Dawida na frontonach, ocalałej synagogi, muzeum, które przenosi nas w czas, gdy gród ten był prawdziwą perłą w Koronie itd. Koktajl ów przyciąga i ekipy telewizyjne – od Niemiec, po USA.
Zajrzeć tam fajnie, ale pożyć przez kilka nawet dni – wręcz koszmar! Ludzie niemiłosiernie dla indyferentnego ucha „zacjągają” śpiewając raczej niż mówiąc, horyzonty ich szczytują z okazji PKS-u do Białymstoku, są trzy na krzyż sklepy spożywcze ze spontaniczną inicjatywą barowo-toaletową wokół, dwa kościoły, pomnik na pustym rynku Stefana Czarnieckiego, który kiedyś tamtędy jechał i raczej koniec. Polska „Z”.
Iława ma o tyle lepiej od miasteczka nad Narwią czy choćby bliżej nam patrząc – bośniackiej Serebernicy, że przyjezdni nie kojarzą jej przez pryzmat jakiejś onegdajszej Sodomy i Gomory i ten aspekt nie determinuje ich pojawienia się w okolicy. Chociaż Armia Czerwona nie oszczędziła tu też setek Niemców i Niemek zimą 1945 r. – ponoć duchy tych co zginęli na Wielkiej Żuławie straszą tam jeszcze od czasu do czasu... Teraz już mniej, ale kiedyś był z tym kłopot. Kto chce niech wierzy lub nie. Duchom dajmy jednak spokój.
Problem jest w tym, że wielu ludzi w Iławie psioczy, iż gród strasznie dziadzieje, stoi w miejscu tracąc dystans nawet do Ostródy i różnych Kwidzynów – a to boli. Ludzie jeżdżą i obserwują, tam coś kupią, podpatrzą, wrócą i wpadają w złość. Do niedawna przecież właśnie nas dawano w Polszcze za przykład włączenia piątego biegu w kategorii rozkwitu, dzięki prężnym, wieloletnim działaniom sterników oraz sternika. Dziś czas umyka, a miastu została na pocieszenie li tylko schludna powłoka, bowiem żaden kataklizm ani atak terrorystyczny do tej pory nim nie wstrząsnął. Idiotyczna to pociecha.
Jedyny (!) pozytywny bałagan jaki się aktualnie odbywa, to budowa obwodnicy, ale to też załatwiono kilka lat temu (z bieżącym terminem wykonania prac), więc właściwie Iława jest naga i krzycząca. Jakżeż inna tej, do jakiej zdążyliśmy się w dużej części przyzwyczaić. Pozorne działania nie zasłonią przecież prawdziwego rozmiaru tej zapaści, przynajmniej do póty, do póki jest wolność podróżowania i profesjonalnej analizy różnorakich danych, a te zestawienia są doprawdy dla onegdajszej „perły w koronie regionu” druzgocące. Teraz rzeczywistość to zmiana nazwy ulicy na inną – o tym piszą gazety i robi się uliczne, bzdurne sondy.
Niemniej idzie lato, mimowolnie więc trochę tchnie się fałszywej energii w miejscowy naród – plany są bowiem tradycyjnie „przebogate”. U progu „sezonu ciepłego” ludzie więc automatycznie mogą liczyć, że tu i tam ruszy się to i tamto – będzie się dziać. Pograją w amfiteatrze, na hali też dojdzie do wydziwień, może nawet pochód przejdzie z nagłośnionej okazji trasą centralną, by gapie mieli uciechę. W Boże Ciało to pewne, ale może uda się coś jeszcze wyczarować.
Tyle, że doprawdy nużąca to dzięki swej powtarzalności sztampa, za tekturowością której kryje się następna posezonowa pustka, znaczona niedzielnymi spacerami, imprezami w rodzaju urodzin, imienin, popijaw w lokalach i przesiadywania w domu, bo co w tak małym ośrodku bytowania robić? Kręcić filmy – jak to ostatnio ujął pewien sfrustrowany emeryt? Potrzeby, nie ukrywajmy, są ogromne, tyle by się tutaj przydało nowego – na cały rok.
Jakieś „centrum rozrywki i wysiłku” od lat 5 do 105, sieć osiedlowych boisk, basen – by chociażby dzieciaki z nudów nie popadały całymi rocznikami w objęcia narkotyków, papierosów i alkoholu. Bo zejść z tej drogi potem trudno... Notabene z jednen z francuskich komisarzy UE, po wizycie nad Wisłą, posunął się ostatnio do podsumowania, że gdyby Polacy łożyli tyle na centra dające możliwość wyszalenia się wałęsającej się młodzieży ile uiszczają na kolejne kościoły, to może przestępczość w tym przedziale wiekowym byłaby tutaj porównywalna z Francją, a nie ośmiokrotnie wyższa.
Teorii, że tam zagnieździły się same młode anioły, a tu diabły – ów sceptyk nie dawał jakoś wiary, tym bardziej, że nad Sekwaną kościoły wiecznie puste a tu pełne. Nie rysuje się więc przed mieszkańcami żadnej mapy drogowej – dokąd zmierzamy, co chcemy uzyskać, jakimi środkami – litanie takowe pojawiają się tu zawsze z okazji kampanii wyborczych, później się je wycisza uznając z radością, że znów ciemnota dała się nieźle nabrać, co jest ogólnopolską regułą!
Nie wiem na ile obecne władze miasta umieją skorzystać z funduszy unijnych, bo generalnie dużo pieniędzy czeka na wzięcie, tyle, że trzeba mieć pojęcie jak po nie sięgnąć, a to dla ludzi nieprzygotowanych, o ile pech chce, że gdzieś czymś rządzą – Himalaje. Wnioski bowiem muszą być pełne wyliczeń, profesjonalne, konkretne – amatorów w samorządach Bruksela omija szerokim kołem, za co jej zresztą chwała, a biada żyjącym w niefartowanych powiatach i gminach.
Jakoś w kontekście iławskim nie słychać z tygodnia na miesiąc o kolejnej burzy mózgów w ratuszu, inicjatywach bijących się o pierwszeństwo, o efektach takich działań, stawiających gród rok w rok wiele ponad pełzającą konkurencją. Za to słychać o zmianie ulicy z Maja Pierwszego na Jana Pawła Drugiego, że się powtórzę po raz n-ty, pozorując non stop takimi „hitami” wielką pustkę i chroniczny pasywizm jaki został mieszkańcom realnie zafundowany.
Pora zdać sobie z tego sprawę, bo jak dalej tak topornie będziemy uczyć się samodecydowania i demokracji, to rzeczywiście lepiej stąd zwiać. A nowotwór niech sobie kwitnie!
Leszek Olszewski