W czasach największego od bez mała stu lat kryzysu gospodarczego, kiedy cały świat debatuje, co robić, w Polsce za ważniejsze wydarzenie uznano 30. rocznicę wyboru Karola Wojtyły na papieża. W Iławie zaś ani papież, ani kryzys nie zrobiły takiego spustoszenia w głowach, co katastrofalna postawa piłkarzy Jezioraka w kilku ostatnich meczach, kiedy to kto chciał i nie chciał, ogrywał ich albo w Iławie, tudzież u siebie, w takiej na przykład Łomży.
Leszek Olszewski
Po meczu z ostatniej niedzieli, kiedy siedziałem w pociągu, dostałem sms-a od dobrego kolegi z informacją, że właśnie na Sienkiewicza doszło do kolejnej katastrofy i może to jest odpowiedni temat na najbliższy felieton? Tekst do bólu bolący, gdyż serca krwawią ludziom patrzącym na boiskowe męki i katorgi swoich ulubieńców.
Po wejściu do internetu zdobyłem trochę wiedzy w temacie (na co dzień nie śledzę wyników Jezioraka) i wnioski mam z załamanym znajomym tożsame – panowie, bierzcie się do roboty, bo jeszcze chwila i emerytowani pracownicy służby więziennej osiągną z wami zwycięski remis!
Mój ojciec przez długie lata był lekarzem klubowym Jezioraka, jeździł nawet z piłkarzami – o ile nie kolidowało to z pracą w szpitalu – na mecze wyjazdowe i pogląd na tę całą iławską piłkę miał zawsze jeden: „Nieważne, w jakiej lidze oni grają – mawiał kilkakrotnie – ważne, by nie za często dostawali w skórę, bo ludzi to za wiele kosztuje”. Sparafrazować to można w ten sposób: „jak nie potrafisz, nie pchaj się na afisz”, której to zasadzie dzisiaj się chyba sprzeniewierzono, porywając się z motyką na Księżyc.
Ja już po tym, jak wziął ojca ten cholerny zawał, ale siły jeszcze pozwalały na stadionowe eskapady, zauważyłem wielokrotnie zadziwiającą trafność tego dowcipnego – zdawałoby się na pierwszy rzut oka – osądu. Konstatacji owej dokonałem podczas krótkich chwil, gdy wpadałem tam przy końcu meczu, by przywieźć ojca do domu. Czasem mecz się przedłużał, siłą rzeczy więc zerkałem na zieloną murawę. Nie owijając w bawełnę, miała tam zawsze miejsce mniej lub bardziej nieskoordynowana kopanina, ale jak sędzia kończył mecz i było – dajmy na to dwa czy pięć do zera – ludzie wychodzili ze spotkania radośni jak skowronki. Określenie „w siódmym niebie” nie oddaje chyba tego, co często malowało się na ich twarzach!
Raz pamiętam, że Jeziorak wygrał z jakimś Lidzbarkiem 12:1. Wtedy widziałem, jak rzucano się sobie na trybunach w objęcia, a ile triumfalnej wódki się tego wieczora polało po iławskich stołach – od Podleśnego po Ostródzkie, to tylko Stwórca raczy wiedzieć, o ile takie informacje zbiera! Teoria ojca więc święciła podświadomie swe kolejne triumfy, bo – jak się domyślacie – spotkanie nie toczyło się o mistrzostwo Orange Ekstraklasy ani nawet II ligi. Jakieś tam niższe szczeble Jeziorak wówczas sukcesywnie okupował.
Teraz Lidzbarka, Kurzętnika czy Małdyt wśród rywali nie uświadczysz. I tu tkwi może szekspirowska tragedia, która puszczona w ruch, toczy się, infekując rzeczywistość, przy czym ludzie tracą orientację, co się dzieje. Może więc zamiast obecnie rwać włosy z głów, zażądajcie po prostu od piłkarzy spadku w czerwcu i każdą kolejną porażkę fetujcie ze zrozumieniem, najlepiej długą i głośną owacją na stojąco! Takie postawienie sprawy pozwoli jasno określić cel klubowi, budując jakżeż potrzebną wspólnotę interesów na linii piłkarze-kibice. Rozładuje to niepotrzebne złogi stresu w waszych poranionych dziś niepotrzebnie organizmach. Jeszcze kilka miesięcy i przetrzepie się tyłki teamom z Ostródy czy Olecka! W tamtej obsadzie Jeziorak ma realne szanse stać się postrachem podwórka, pokozaczyć tam, jak przystało na drużynę, która nie takie Lidzbarki czy Korsza rozbijała w proch!
Dopiero spadek przywraca populacji tutejszej radość życia – rzecz jest absolutnie sprawdzalna i empirycznie udowodniona. Może ktoś kiedyś zrobi z tego temat swojej pracy magisterskiej – podsuwam go już dziś darmowo za cenę nabycia Kuriera.
Uzdrawiająca więc ta recepta jest tak prosta, że aż ociera się – nie waham się użyć tego słowa – o genialność! Jej prawa autorskie jednak ceduję w całości na ojca, on zjawisko pierwszy usystematyzował i nadał mu przejrzystą formułę werbalną. Miał widać nosa, nie tylko wąsko wyspecjalizowanego w branży medycznej. Wiedział po prostu co – nomen omen – w trawie piszczy. To zresztą u byłego boksera nie może dziwić. Choć na patologa sportu mi znowuż nie wyglądał, ale kto to pozna człowieka do końca?
Z terminarza wynika, że do końca tej rundy z realizacją planu „Postrach III ligi 2009” nie powinno być problemu. Jezioraka czekają jeszcze trzy mecze wyjazdowe, porażek więc z pewnością nie zabraknie, może nawet zabraknie innych wyników niż porażki. Wiosną można dla pucu coś tam zremisować raz na miesiąc, żeby prokuratura z Wrocławia nie zainteresowała się wypadkami znad Iławki, ale jak mądrze podejść do sprawy, od sierpnia 2009 znów wróci do Iławy normalność.
I tak trochę dalekosiężnie wypada dziś patrzeć na kolejne spotkania awizowane na plakatach, a nie rozdzierać szaty, że jakaś drużyna wpadła tutaj z południa Polski, zmęczona kilkunastogodzinną podróżą i w pierwszej połowie wbiła miejscowym trzy bramki, by w drugiej zrobić sobie wolne i pograć w chodzonego. Wielkie mi co! Za rok, jak Jeziorak wpadnie rozeźlony do Łap na Białostocczyźnie, to niech łapianie już dziś na mszę po kościołach dają, by skończyło się tylko na 0:1.
Chociaż kto wie, może akurat Łapy się postawią i odprawią iławian z kwitkiem? To nieobliczalny team! Jeśliby tak miało być, to zaraz odpalajcie akcję „Król IV ligi 2010” – tam widzę drużyny o ustalonej renomie, ale Jeziorak przy nich to Milan! I o to chodzi!
LESZEK OLSZEWSKI